Deadly Creatures (Wii, 2009)
Za młodzika interesowałem się różnym robactwem i niektóre nawet łapałem do słoika celem dogłębnego poznania. Gry również mogą być źródłem poznania pozwalającym na lepsze zrozumienie przykładowo jakichś egzotycznych zwierząt czy też tego co dotychczas mogliśmy oglądać tylko w paśmie dokumentalnym z podkładem Krystyny Czubównej.
THQ, wydawca gry Deadly Creatures, pozwala nam wyjść poza ramówkę programu dokumentalnego i wcielić się w takiego skorpiona czy innego tarantulę. Deadly Creatures to mokry sen fanów pajęczaków, który pozwala kierować poczynaniami obydwu maszynek do polowania i poznać świat z ich perspektywy.
|
|
Niestety nie możemy dowolnie zmieniać bohaterów i przyjdzie nam kontrolować nimi naprzemiennie co rozdział poznając tą pustynną przygodę z dwóch perspektyw. Na papierze tarantula oferuje nam możliwość skradania zaś skorpion opcję bardziej ofensywnego podejścia. Jest to jednak tylko dzięki temu, gdyż pająk posiada umiejetność ataku z zaskoczenia, zaś skorpion bloku przez co czuje się nieco pewniej w starciach w zwarciu. W późniejszych etapach jednak sporo ataków jest nieblokowalnych więc ta pewność siebie grając skorpionem również na wiele się nie zdaje. Oba drapieżniki potrafią za to wstrzyknąć jad swoim oponentom. Jednak czas wyprowadzenia takiego ataku powoduje że jest z niego znikomy pożytek. Większość groźniejszych przeciwników jak jaszczurki czy szczury atakują bardzo szybko cancel’ując nasz atak. A na słabsze żuczki wystarczą normalne ataki. To miło że nasi łowcy mają rozbudowane ataki (obracające na plecy, rozbijające blok, słabsze/szybkie i silniejsze/wolne, zatruwające) a w miarę zdobywania doświadczenia poszerzamy wachlarz umiejętności o mniej lub bardziej użyteczne (zakopywanie w piasku, atak z zaskoczenia). Dodatkowo nasi pupile (pająk w szczególności) wydają głosy jak jakieś tygrysy co początkowo może trochę zaskoczyć ale jakoś trzeba było pokazać furię naszych podopiecznych. Ciekawie prezentują się także pozy na początku niektórych walk mające na celu wzbudzenie strachu u przeciwników. Trudno tu jednak o jakąś głębszą identyfikację z głównymi bohaterami czy też współdzielenie ich przeżyć... no chyba że jesteście bardzo owłosieni na całym ciele;).
I tu pojawia się trochę dysonans. Gra rzuca nas w pustynne rejony Ameryki gdzie dwóch mężczyzn poszukuje zaginionego skarbu. Jakkolwiek trudno nam się do nich zbytnio odnieść z racji tego że obserwujemy ich z oddali, niejako z ukrycia i sami mamy swoje własne problemy. Gra w pewnym sensie obrazuje że tytułowe „deadly creatures” nie jest domeną tylko świata zwierzęcego i tu można by się doszukiwać splotu fabularnego. Nie stawia się jednak przed nami żadnego konkretnego celu. Poza „wydostań się stąd” czy też „przejdź do...”. Nie wiemy co my tam właściwie mamy robić poza dalszym podążaniem przed siebie. Brakuje tu jakiegoś wątku który przyświecałby naszej przygodzie. Twórcy gry postawili na realistyczne odwzorowanie naszych postaci więc nie ma mowy o komiksowości i personifikacji w stylu rozmawiających owadów. Nie mówię że jest to zły zabieg ale wywołuje poczucie pustki. Co warto odnotować to spójność gdy obserwujemy główne wątki tej krótkiej przygody z perspektywy obydwu bohaterów.
Z racji tego że akcja ma miejsce na pustyni i raczej nie jest miejsce tryskające barwami, to z czasem zacznie nam doskwierać ten brązowy „filtr” przez który będziemy przyglądać się temu światu. Mamy tu pomarańczowe, żółte oraz inne odcienie brązu. Robiąc materiał wideo myślałem żeby samemu majsterkować przy saturacji oraz głębi kolorów żeby to się jakoś prezentowało ale zmiana w jednym miejscu powodowała przebarwienia w innej części klipu dlatego też poprzestałem na oryginale. Przez większą część gry będziemy eksplorować pustynne szczeliny, gniazda innych owadów czy też pozostałości po ludzkiej egzystencji. Telewizor kineskopowy z czarnymi wdowami wewnątrz też daje radę. Z czasem odwiedzimy lokację nieco odmienną od pozostałej części gry ale wydaje się to nieco późno żeby poprawić nasz odbiór. Na plus dodam że wszelkie kreatury w grze są dobrze animowane. W szczególności dwie główne - skorpion i tarantula. Ruszają się one naturalnie i jeżeli mamy wszelkiego rodzaju lęki to może być nam tym trudniej podczas gry. Ja byłem pod wrażeniem tego jak porusza się tarantula.
Muzyka która nam towarzyszy podgrzewa atmosferę podczas starć, a przez większość część gry przygrywa w tle dobrze komponując się z dźwiękami otoczenia: wiatru, drewnianych rusztowań i temu podobnych. Dźwięki wydawane przez naszych milusińskich dodają im więcej wyrazu, odgłosy konsumowanych owadów, wszelkie syczenie i impet uderzeń jest tu wyraźnie podkreślony. Przykładowo, w momencie gdy nasz stan zdrowia nie pozwala na walkę a słyszymy w pobliżu odgłosy innych pająków to podbija to grywalność i sprawia że nerwowo poszukujemy zagrożenia. Daje radę też voice acting w przypadku ludzi... choć jest ich tylko dwóch. W ich roli wystąpili Dennis Hopper oraz Billy Bob Thornton.
Granie w Deadly Creatures to coś odmiennego dzięki czemu na 5 godzin będziemy mieli okazję stać się częścią tego mini ekosystemu. Są tu jednak rzeczy, które psują tą immersję. System save pointów jest miejscami nielogiczny gdy przed walką z mini-bossem go nie ma co sprawia że musimy powtarzać te same sekcje i przerywniki filmowe parokrotnie. Brak tu możliwości skippowania. Zaletą jest także długość tej gry. Mamy tu bowiem 10 rozdziałów które ukończymy w 4-6 godzin. Choć nawet tyle sprawia że pod koniec gra zaczyna się trochę dłużyć. Nie pomaga też praca kamery, która często utrudnia orientację podczas walk jak i poszukiwań przejść. Co pomaga to strzałka pokazująca nam gdzie iść jeśli przytrzymany guzik na Wiilocie. Pomimo tego 1/5 gry zapewne spędzimy analizując dokąd iść. A to nie jest przecież gra w otwartym świecie. Sterując, będziemy korzystać z nunchak’a oraz Wiilota. I to właśnie przy ich pomocy będziemy egzekwować ataki oraz zabójcze finishery gdy HP przeciwnika spadnie do określonego pułapu.
Z racji tego że akcja ma miejsce na pustyni i raczej nie jest miejsce tryskające barwami, to z czasem zacznie nam doskwierać ten brązowy „filtr” przez który będziemy przyglądać się temu światu. Mamy tu pomarańczowe, żółte oraz inne odcienie brązu. Robiąc materiał wideo myślałem żeby samemu majsterkować przy saturacji oraz głębi kolorów żeby to się jakoś prezentowało ale zmiana w jednym miejscu powodowała przebarwienia w innej części klipu dlatego też poprzestałem na oryginale. Przez większą część gry będziemy eksplorować pustynne szczeliny, gniazda innych owadów czy też pozostałości po ludzkiej egzystencji. Telewizor kineskopowy z czarnymi wdowami wewnątrz też daje radę. Z czasem odwiedzimy lokację nieco odmienną od pozostałej części gry ale wydaje się to nieco późno żeby poprawić nasz odbiór. Na plus dodam że wszelkie kreatury w grze są dobrze animowane. W szczególności dwie główne - skorpion i tarantula. Ruszają się one naturalnie i jeżeli mamy wszelkiego rodzaju lęki to może być nam tym trudniej podczas gry. Ja byłem pod wrażeniem tego jak porusza się tarantula.
Muzyka która nam towarzyszy podgrzewa atmosferę podczas starć, a przez większość część gry przygrywa w tle dobrze komponując się z dźwiękami otoczenia: wiatru, drewnianych rusztowań i temu podobnych. Dźwięki wydawane przez naszych milusińskich dodają im więcej wyrazu, odgłosy konsumowanych owadów, wszelkie syczenie i impet uderzeń jest tu wyraźnie podkreślony. Przykładowo, w momencie gdy nasz stan zdrowia nie pozwala na walkę a słyszymy w pobliżu odgłosy innych pająków to podbija to grywalność i sprawia że nerwowo poszukujemy zagrożenia. Daje radę też voice acting w przypadku ludzi... choć jest ich tylko dwóch. W ich roli wystąpili Dennis Hopper oraz Billy Bob Thornton.
Granie w Deadly Creatures to coś odmiennego dzięki czemu na 5 godzin będziemy mieli okazję stać się częścią tego mini ekosystemu. Są tu jednak rzeczy, które psują tą immersję. System save pointów jest miejscami nielogiczny gdy przed walką z mini-bossem go nie ma co sprawia że musimy powtarzać te same sekcje i przerywniki filmowe parokrotnie. Brak tu możliwości skippowania. Zaletą jest także długość tej gry. Mamy tu bowiem 10 rozdziałów które ukończymy w 4-6 godzin. Choć nawet tyle sprawia że pod koniec gra zaczyna się trochę dłużyć. Nie pomaga też praca kamery, która często utrudnia orientację podczas walk jak i poszukiwań przejść. Co pomaga to strzałka pokazująca nam gdzie iść jeśli przytrzymany guzik na Wiilocie. Pomimo tego 1/5 gry zapewne spędzimy analizując dokąd iść. A to nie jest przecież gra w otwartym świecie. Sterując, będziemy korzystać z nunchak’a oraz Wiilota. I to właśnie przy ich pomocy będziemy egzekwować ataki oraz zabójcze finishery gdy HP przeciwnika spadnie do określonego pułapu.